powroty, wywroty, wymioty i wymiona...
Komentarze: 7
Kilka godzin jazdy pociągiem i wróciłem do domu. Uśmiechnąłem się mijając miejscowość o wdzięcznej nazwie „Morzeszczyn”. Może to niewybredny żart, ale mogę sobie na niego pozwolić(mała podpowiedź – wstawcie spację w odpowiednim miejscu).
Staram się pisać po cichu. Przeklęte klawisze stukają i klikają. Śpi. Katar niemal mi przeszedł, a gardło pobolewa ino rano. Domowy sposób moczenia nóg w gorącej wodzie z solą przyniósł oczekiwane rezultaty.
To pisanie trochę bez powodu. Ot taka sztuka dla sztuki. Pozwalam nie czytać.
Przeglądałem „Dzienniki” Gombrowicza i znów naszła mnie ochota, żeby pisać prywatnie i na papierze. Swoich dzienników mam już całe zeszyty, ale to bardziej wprawki niż cokolwiek wartego uwagi. Gombrowicz nie określiłby tego nawet mianem „ćwiczeń stylistycznych”. Natomiast czuję potrzebę stworzenia czegoś wielkiego. No dobra może nie wielkiego, ale niech to będzie chociaż coś zjadliwego. Ehhh… niespełniony twórca - Zachowaj nas Panie.
Środa – Ja.
Może jakąś muzę sobie znajdź? :>
Tak, środa- ty. Jutro też pewnie będziesz Ty. (ale krowy raczej nie spotkasz...:))
A tak całkiem serio to my w szkole mieliśmy taka pracę domową- pisać dziennik w stylu Gombrowicza. Ja oczywiście zapomniałam i pisałam to na lekcji polskiego pod ławką gdy moja koleżanka czytała swoje wypociny.
I wiesz co? Piątkę za to dostałam.
Jakby tak się nad tym zastanowić, gdyby Gombowicz żył i wiedział o takiej sytuacji mogłoby mu się to wydać bardzo zabawne...
Dodaj komentarz