pierwsze cięcie
Komentarze: 27
Nic nie poczułem. Ostrze przecięło skórę i zagłębiło się niemal bez oporu. Zatrzymało się na kości, omijając wszelakie ścięgna i torebki stawowe. Czysta gładka ranka. Wyciągnąłem nóż dość szybko. Zdążyłem jeszcze zobaczyć, jak krew zaczyna wypełniać rozcięcie. Potem już zalała wszystko, uniemożliwiając mi podglądanie własnego kośćca. Kap, kap, kap na podłogę. Chyba faktycznie muszę być nieco niespokojny ostatnio. Takie omsknięcie. Poszło jakoś pod skosem. Wchodzi rodzina. Hmm... niedobrze... będzie krzyk... (a nie, bo cisza. łeeee:)). Spokojnie mamo, to tylko tak dziwnie wygląda. Zastanawiam się czy mnie słyszy, bo oczy ma skierowane wyłącznie na wesoło pokapującą sobie krew. Ojciec jak zwykle rzeczowo:
- Co jest?
- No zaciąłem się przy krojeniu – odpowiadam i dopiero teraz widzę, że krojony bochenek nabrał ładnego koloru, co gorsza masełko też jest krwiste:) no to przyciskam odstający kawałek skóry drugą ręką.
plaster naklejony jeszcze trochę pociekło pod plasterem i przestało. Moje szczęście, że ciąłem pod skosem. Nie muszę iść na szycie(heh a bywało tak, że miałem kartę stałego klienta do szycia). Piosenka na dziś: Jeff Beck What mama said. Swoją drogą to szczyt, żeby nadawać skaleczeniu takie znaczenie, że aż notkę o tym piszę. Ale o czym mam pisać? O czekaniu? Już tydzień...
Dodaj komentarz